piątek, 6 maja 2011

Po co nam SUV-y?

Ameryka. Kraj, w którym mieszka chyba każda narodowość świata. Kraj, w którym podobno wolno wszystko i powiedzenie "od zera do milionera" jest możliwe do spełnienia. Kraj, który dał nam Coca-Colę, czekoladę, tytoń, fast-foody, bombę atomową, kryzys ekonomiczny i właśnie wspomniane wcześniej SUV-y, czyli Sport Utility Vehicle (pojazd sportowo-rekreacyjny). Co ma słowo Sport wspólnego z rzeczywistymi SUV-ami? Nie mam pojęcia, ale moim skromnym zdaniem kompletnie nic. Może oprócz niemieckich SUV-ów, tj. Porsche Cayenne, czy BMW X5. Ale po co nam tak naprawdę takie samochody? Odstawmy kwestię, że są dzisiaj modne i na czasie. 



Z zewnątrz rozmiarami mogą dorównywać małym busom, ale w środku miejsca jest tyle co w limuzynie klasy średniej. Ze względu na ich rozmiary, ważą o wiele więcej, a co za tym idzie więcej palą. Ale coś w nich musi być skoro nawet Porsche, sportowa marka z tradycjami i prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalna na świecie ma w swojej ofercie dużą "terenówkę". Kto kupuje takie auta? Mam kilku znajomych, którzy jeżdżą SUV-ami i zapytani dlaczego je kupili, odpowiedzieli, że się łatwo wsiada i wszystkich oglądasz z góry. 
To prawda. Wsiada się do nich bajecznie łatwo, siedząc za kierownicą jesteśmy ponad wszystkimi i to daje nam poczucie bezpieczeństwa. Ale niestety, wielu przesadza z tym bezpieczeństwem i myślą, że jak siedzą wyżej to więcej im wolno, i że jak wjadą w jakiś samochód klasy średniej to mogą sobie po nim przejechać jak czołgiem i jadą dalej. Pewnie ich auto ucierpi troszkę mniej niż pospolity samochód, ale jeśli mamy myśleć w ten sposób to może od razu przesiądźmy się do T-34. 



Wiele młodych matek lubi wozić SUV-ami swoje dzieci do szkoły, bo w dużym aucie jej dzieci są bezpieczniejsze. Bzdura. Przy prędkości jakie się rozwija podczas drogi do szkoły, nawet auto klasy kompakt jest tak samo bezpieczne co duży i ciężki krążownik. 
Znam jeden sensowny przypadek, dla którego ktoś miałby kupować tego rodzaju pojazd. Znam jednego rolnika, który za komuny za przysłowiową flaszkę, wykupił ziemię prawie w całym województwie. Na początku, kiedy wpadło mu trochę grosza nie wydał od razu wszystkiego, ale mądrze zainwestował. Teraz jego drogi polne wyglądają jak pas startowy, posiada kilkanaście ciągników marki Lamborghini, kilka kombajnów, które nawet do wojskowego hangaru się nie mieszczą i niedawno jest właścicielem nowiutkiego BMW X5. Dla takiej osoby takie auto ma sens. Bo normalnie na co dzień chodzi w gajerku, ale również robi setki kilometrów po swoich polnych drogach i dogląda, czy zboże prawidłowo rośnie. Musiałby kupić toporną terenówkę do poruszania się po bezdrożach i luksusową limuzynę, żeby pojechać do miasta i kupić nowy traktor. Ale jeśli SUV-y mieliby kupować tylko takiego rodzaju biznesmeni to producentom nie opłacałoby się produkować tych aut.
Pozostaje jeszcze kwestia ceny. Za podstawową wersję BMW X5 z silnikiem diesla o mocy 245KM trzeba zapłacić ponad 260 tys. Przyzwoicie wyposażony egzemplarz z nawigacją, skórą, elektronicznymi bajerami to już wydatek 320 tys. Podobnie wyposażone BMW serii 5 z tym samym silnikiem i taką samą ilością miejsca w kabinie kosztuje ok. 30 tys złotych mniej. Mało? Dla wielu niestety tak i dlatego wybierają X5. Ubezpieczenie także wychodzi taniej. W jednej z firm ubezpieczeniowych kierowca, który posiada prawo jazdy od 30 lat, ma komplet zniżek za zwykłą piątkę zapłaci ok. 800zł mniej niż za terenową X5-tkę.



Niestety nie zanosi się, aby sprzedaż dużych luksusowych terenówek miała zmaleć. SUV-y są modne, komfortowe, dobrze się w nich wygląda i podniesione zawieszenie czasami na polskich drogach pomaga. Ja raczej nie zostanę zwolennikiem tych aut. Może kiedyś się to zmieni, ale na razie się nie zanosi. Jeżeli ktoś z mojej rodziny zdecyduje się na kupno SUV-a prawdopodobnie przestanę się do niego odzywać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz